Zapraszamy Cię do przeczytania świadectwa naszego współbrata Marcina Załuskiego, w którym opowiada, jak Pan Bóg zaprowadził go po wodzie do Afryki.
Jak się zrodziło moje powołanie i czy to było od razu powołanie misyjne? Nazywam się Marcin Załuski, jestem Franciszkaninem. Pochodzę z Podkarpacia, z Lubaczowa. Do Zakonu wstąpiłem w 2006 roku, śluby wieczyste złożyłem 8 grudnia 2012 roku i wyświęcony zostałem 31 maja 2014 roku. Na misjach w Ugandzie jestem od stycznia 2016 roku. Chciałbym podzielić się z Wami historią, jak trafiłem po wodzie do Afryki 😉
Początki…
Powołanie… nigdy nie myślałem, żeby być księdzem. Nie planowałem tego. W mojej rodzinie były osoby, które mówiły mi: „będziesz księdzem”, ja jednak nie chciałem tego słuchać i trochę tak na przekór im mówiłem, że na pewno pójdę na studia, będę miał rodzinę i że nie będę księdzem, chociaż bardzo lubiłem się modlić jako dziecko i chodzić do kościoła. Po jakimś czasie ta modlitwa jednak zaniknęła….
Średnia szkoła to było takie przebudzenie, ponieważ w czasie jednych zajęć z katechezy siostra zakonna przyniosła „Dzienniczek” siostry Faustyny. Zaczęła opowiadać, że siostra Faustyna miała różne wizje i spotkania z Panem Jezusem i to wszystko, czego ona doświadczyła. Byłem bardzo zainteresowany tym „Dzienniczkiem” i jeszcze tego samego dnia poszedłem go kupić. Mimo tego, że nie miałem wystarczającej ilości pieniędzy pani ekspedientka musiała coś zobaczyć w moich oczach i sprzedała mi tę książkę pomimo braku kilku złotych. I od tego dnia już kilka razy przeczytałem ten „Dzienniczek” i on, jak i siostra Faustyna i cały przekaz Bożego Miłosierdzia mi towarzyszą.
Rok później miała miejsce historia związana z Nowenną do Bożego Miłosierdzia, którą się odmawia od Wielkiego Piątku do Wigilii Bożego Miłosierdzia. Ja zdecydowałem się poprosić o specjalną łaskę, czyli o dobre zdanie matury. Nowenna się skończyła i miesiąc później nastąpiła matura i przyszły wyniki. Okazało sie, że zdałem najlepiej z całej szkoły. Pierwsza myśl jaka mi wtedy przyszła, to że to właśnie ta modlitwa. Nigdy z „języka polskiego” nie dostałem „5-tki”, a nagle na maturze ją dostałem. Pan Bóg więc od czasu do czasu się „pojawiał” i się dopominał…
„Z akademiku powołał mnie Pan”
Później poszedłem na studia, gdzie mieszkałem w akademiku i wtedy żyłem trochę daleko od Pana Boga. Przyszedł 2005 rok, kiedy Jan Paweł II umierał i bardzo przeżyłem ten czas, tak w skupieniu. Pamietam, że byłem w domu, chyba to był czwartek, dwa dni przed śmiercią Papieża: siedzę w domu, oglądam telewizję i płaczę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz płakałem, może jako dziecko… mam 25 lat, kończę właśnie studia ekonomiczne i płaczę… płaczę, bo widzę człowieka, który spełnił swoje życie całkowicie, żył w 100%, miał całkowicie spełnione, wypełnione życie, a ja sam mam doświadczenie życia w akademiku i tego jak można zejść nisko…
Z Bogiem wyjdziesz na prostą…
To było takie przełamanie wtedy, wierzę w to głęboko i od tego momentu zaczęło się coś we mnie dziać. Stwierdziłem, że na przykład nie będę pił alkoholu przez rok, czyli taka abstynencja, że zacznę biegać rano. I tak się zaczęło. Biegałem rano, byłem po studiach, więc to był czas gdy myślałem o pracy. Ale jak zacząłem biegać rano to usłyszałem dzwony do kościoła, więc któregoś dnia zdecydowałem się pójść na mszę świętą. Pomyślałem, że to będzie ciekawe doświadczenie, bo nigdy – „jak 25 lat żyję” – nie chodziłem jeszcze na msze w ciągu tygodnia, tylko w niedzielę. I jak poszedłem, tak już zostałem, tzn. chodziłem przez kolejne 3 miesiące codziennie.
Zacząłem się dużo modlić, już wstawałem rano nie po to, aby biegać, ale po to by odmawiać różaniec i iść do kościoła. Moja mama mówi do mnie: „Marcin, co się z Tobą dzieje? Ty jakiś inny jesteś, taki spokojny…” bo widzi mnie jak np. zmywam naczynia w kuchni bez żadnej prośby. Po tych 3 miesiącach, w których tak bardzo się odnajdywałem w literaturze duchowej, czułem że chyba ten kierunek (seminarium) powinienem wybrać.
Wciąż rozeznawałem to wszystko i pomyślałem, że za szybko się rzeczy dzieją, więc pojechałem do Anglii, myśląc: „dam sobie rok czasu i będę widział czy to wszystko co się dzieje jest Boże, czy może tylko moje”. I pojechałem do Anglii, do Gloucester i pracowałem tam 8 miesięcy w fabryce, pakując mleko. I to był czas, w którym rozeznałem, że powinienem wstąpić do Zakonu. Napisałem do Franciszkanów, przyjęli mnie na spotkanie powołaniowe i ostatecznie zacząłem Postulat we wrześniu 2006 roku.
Z Europy do Afryki
A powołanie misyjne? Jak to z nim było? Raz oglądając telewizję (byłem już wtedy w Zakonie), w programie „Między niebem a ziemią” zobaczyłem takich dwóch, małych chłopczyków z Afryki, trzymających się za ramiona jak najlepsi kumple, którzy śpiewali: „Taki duży, taki mały, możesz świętym być!”. Mnie to bardzo tknęło, bo ktoś ich nauczył polskiego to raz, a po drugie, że może tam powinienem się udać, może Afryka…?
Nigdy nie miałem nic przeciwko Afryce. Tak to wyglądało…. Pan Bóg przez czas seminarium mnie prowadził w tym temacie. Raz, modląc się w kaplicy seminaryjnej, miałem Pismo Święte przed sobą, tak na chybił trafił leżało otwarte. To był czas Adoracji Najświętszego Sakramentu. Modliłem się wtedy czy to jest to, czy Afryka to jest miejsce gdzie mam pójść. I wtedy podniosłem wzrok na Pismo Święte i widzę scenę, gdzie Jezus mówi do Piotra: „Chodź!” … do mnie po tej wodzie.
Napisałem wtedy do misjonarza, do o. Mariana Gołąb, który był wówczas w Ugandzie, z zapytaniem „czy to jest wola Boża, czy może mi się tylko wydaje z tą Afryką?” to on mi właśnie przywołał w odpowiedzi – a nie mógł o tym wiedzieć – tę scenę ewangeliczną z Piotrem, który idzie po wodzie do Pana Jezusa. I tak to się wszystko zaczęło… Na chwilę obecną (4 czerwca 2020 roku) jestem już 5 rok w Ugandzie i bardzo sobie cenię to wszystko czego doświadczam tutaj na misjach.
fra Marcin Ssali Załuski, Franciszkanin, Uganda
Zapraszamy do obejrzenia filmiku ukazującego realia pracy na misjach w Ugandzie:
Przeczytaj także świadectwo powołania br. Piotra.