Dom rodzinny i młodość

Dom rodzinny i młodość

Także Franciszek miał dom rodzinny. Miał rodziców, którzy kochali go i poprzez codzienne zabiegania chcieli jak każdy dobry rodzic zapewnić mu i wykształcenie, i poczucie bezpieczeństwa, i świetlaną przyszłość. Piotr Bernardone i Giovanna, zwana też Piką, choć nie należeli do ówczesnej asyskiej szlachty, byli bardzo bogaci, mieli w posiadaniu kilka domów, i wiodło się im o wiele lepiej niż niektórym rodzinom przynależącym do wyższej grupy społecznej maiores.

Sytuacja społeczno–polityczna pozwalała na taki stan rzeczy, a nawet – ze względu na kryzys wewnątrz germańskiego imperium rzymskiego – sprzyjała powstawaniu i rozwojowi silnych i samorządnych miast–komun oraz umacnianiu nowej wpływowej klasy społecznej, jaką było mieszczaństwo. Sama ta grupa nie była jednolita, gdyż w jej skład wchodzili tak rzemieślnicy, drobni handlarze, jak i poważni kupcy prowadzący interesy nie tylko w rodzimej okolicy, ale również daleko poza granicami kraju. Do tych ostatnich należał ojciec Franciszka, który w celach handlowych systematycznie wyjeżdżał do Prowansji i Szampanii, gdzie zaopatrywał się w wysokiej jakości tkaniny, także te przywożone ze Wschodu.

Kiedy Giovanna była bliska rozwiązania, a było to w ostatnich miesiącach 1181 roku (a może już w 1182), Piotr przebywał w interesach we Francji. Nowo narodzonemu chłopcu dano imię Giovanni, czyli Jan. Kiedy jednak ojciec wrócił do domu, do dziecka wołał Francesco, co mogłoby znaczyć Francuzik. Dlaczego tak? Może dla uczczenia wyjątkowo pomyślnego dopiero co zrealizowanego targu, a może dla wyrażenia nadziei, że to właśnie on okaże się najbogatszym kupcem tam handlującym, a może ze względu na podobieństwo do matki, która – choć nie jest to historycznie pewne – miała pochodzić z Francji? Pewne jest, że to nowe imię przyjęło się, a i on sam mówił później o sobie: brat Franciszek.

Matka Pika, kobieta wrażliwa, niezwykle czuła i bogobojna, uczyła syna i prostej modlitwy, i dobroci względem innych. Z pewnością śpiewała mu francuskie miłosne pieśni rycerskie, które od czasu do czasu dawały się słyszeć także na asyskim placu, kiedy przybywali kuglarze i trubadurzy, którzy opiewali piękno szlachetnej miłości. Kultura dworska była w rozkwicie, a imponowała nie tylko rycerzom i pannom ze szlacheckich rodów, ale wszystkim, którzy choćby na jej zewnętrzną otoczkę mogli sobie pozwolić. Także Franciszek był pod jej urokiem. Zanim jednak zaczął te upodobania zdecydowanie wyrażać, mając dziewięć, dziesięć lat uczęszczał do parafialnej szkoły przy kościele św. Jerzego. Uczył się tam czytać i pisać po łacinie, podstaw gramatyki, katechizmu i śpiewu oraz elementarnych rachunków.

Na edukacji Franciszka zależało także ojcu, który widział w nim obrotnego pomocnika, a potem spadkobiercę. Kupiecki fach wymagał od adepta nie tylko znajomości rachunków, ale przede wszystkim obeznania w materii, znajomości rodzajów i gatunków towaru, a także umiejętności sporządzania kontraktu, koniecznego przy każdej poważniejszej transakcji. Konieczna też była umiejętność prowadzenia handlowych rozmów, przekonywania i targowania się. Kto chciał handlować we Francji, musiał też radzić sobie i z językiem francuskim. Dlatego też Piotr starał się sam przekazać synowi to wszystko, czego nie dała mu parafialna szkoła, a co było konieczne w kupieckim zawodzie. Franciszek okazał się pojętnym uczniem, choć jego wrażliwość i grzeczność oraz dworskie maniery nie zawsze okazywały się atutem przy twardych pertraktacjach. Bogactwo rodziny Bernardone zapoczątkował ojciec Franciszka, dlatego nie może dziwić jego przesadna troska o utrwalanie zdobywanych dóbr. Taką troską i zapobiegliwością starał się też zarazić i syna, który jako pierworodny (miał jeszcze drugiego syna Anioła) był jego szczególną nadzieją.

Franciszek jednak nie był urodzonym kupcem; pociągała go raczej poezja i rycerskie ideały. Jak na kupca, był też zbyt hojny, a może wręcz rozrzutny. Rodzice, widząc jego wydatki, czasami upominali go, przypominając, że jest tylko kupieckim synem, a nie księciem, co sugerowałyby jego wykwintne ubrania czy nieustanne uczty. Mimo to wydaje się, że rycerskie pragnienia wywoływały raczej uśmiech zadowolenia na twarzy ojca, gdyż myśl o synu–rycerzu była szansą na awans do wyższego stanu w strukturze ówczesnego społeczeństwa; choć i tak do niedawna twarda, kanoniczna struktura sacerdotes–bellatores–laboratores (kapłani; wojownicy, czyli rycerze; robotnicy, czyli rolnicy, rzemieślnicy, kupcy) zaczynała tracić swoją nienaruszalność. Zniszczenie w 1198 roku zamku górującego nad Asyżem, siedziby legata cesarskiego, symbolu władzy imperium i starego porządku społecznego, stało się konkretnym znakiem powstawania nowego porządku. Niepokoje z tym związane, niezadowolenie panów feudalnych, którzy stawali się zależni od kolegialnej rady miasta–komuny, oraz rosnący konflikt z Perugią, udzielającą poparcia asyskiej szlachcie, przybrały na sile do tego stopnia, że w 1202 roku doszło do zbrojnego starcia pod Collestradą. W bitwie tej wziął udział Franciszek, miłośnik swego miasta, ale może przede wszystkim młodzieniec – miał zaledwie dwadzieścia jeden lat – pragnący dopełnienia swoich rycerskich pragnień. Walka okazała się przegraną dla asyskich wojowników, spośród których wielu ponad rok spędziło w lochach Perugii. Ich los dzielił także młody Bernardone, co – zważając na jego wrażliwość – nie było doświadczeniem bez znaczenia.

Niełatwe przeżycia związane z realizmem rycerskich zmagań nie pozbawiły go jednak entuzjazmu. Wrodzona ambicja nie pozwoliła mu się poddać. Doszedłszy do siebie po długiej chorobie, kiedy tylko usłyszał o szykującej się wojnie w Apulii, rozpoczął przygotowania, by stanąć u boku hrabiego Waltera z Brienne. Wiosną 1205 roku wyruszył z grupą rycerzy na południe. Jak podają biografowie, kiedy pod Spoleto poczuł się niedobrze, zsiadłszy z konia, na chwilę zasnął i miał tajemniczy sen, który kazał mu zawrócić do Asyżu. Tak też uczynił. Okazało się, że przyjaciele przyjęli go z radością i wkrótce wybrali go na króla młodzieńczych uciech, z czym wiązało się przygotowanie uczty. Franciszek wywiązał się jak zawsze z tego zobowiązania; sam będąc jowialny i hojny, i mając rodziców umożliwiających niekoniecznie skromne wydatki. Kiedy z całym orszakiem po zakończonej uczcie wyruszyli śpiewnie ulicami miasta, niektórzy zauważyli w swoim przywódcy dziwne zamyślenie; zaczęli się podśmiewać, przekonani, że Franciszek właśnie się zakochał. Sam tajemniczo przytaknął, mając jednak na myśli zupełnie inną miłość.

Fragmenty książki: Andrzej Zając „Święty Franciszek”; Wydawnictwo WAM, Kraków 2004